Florcia cichutko położyła w łodzi trochę pieniędzy i odeszła.
W czem tedy tajemnica rodzicielskiej miłości? Gdyby Florcia zasłabła i zaczęła z dnia na dzień więdnąć, jak Pawełek, czy wówczas nie dowiedziałby się pan Dombi, jak go kocha? Może stałaby się dlań milsza, zbliżyłby się do jej łóżeczka, spojrzałby na jej gasnący wzrok ze smutkiem, zapomniałby o minionych dniach. Może przebaczyłby wtedy córce, że nie potrafiła okazać mu przywiązania. A Florcia opowie, po co i jak to ona chodziła do jego pokoju, jak drżało jej serduszko, jak usiłowała posiąść sztukę zyskania rodzicielskiej miłości.
Gdyby jednak umarła? O, natenczas niezawodnie będzie żałował i martwił się. Florcia leży na łóżku, jak brat jej i jak on nie lęka się blizkiego zgonu. Oto pan Dombi, wzruszony do głębi, zbliża się i mówi:
„Żyj, droga Florciu, żyj dla mnie, będziemy się odtąd kochali, będziesz szczęśliwa, jak ci należało być oddawna szczęśliwą“. Na te słowa Florcia otacza rączkami szyję i mówi: „Za późno, ukochany tatusiu, i nadaremnie: jam tak szczęśliwa w tej chwili, że nie mogłabym być więcej. Za wszystko dostałam nagrodę“.
I kona z błogosławieństwem na ustach.
Tak roiło dziecko w chwili, gdy w pełni sił ojciec i matka w towarzystwie syna ukazali się jej oczom.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/144
Ta strona została przepisana.