nego z oczami wytrzeszczonemi, iskrzącemi się od ożywienia.
— Ehe! — zawołał kapitan — A co tam?
Zaledwie Tudl otworzył usta do odpowiedzi, kapitan zerwał się i dłonią zakrył mu usta.
— Zaczekaj, bratku, zaczekaj. Nie mów chwilę ani słowa.
Potem obrócił go na lewo do drugiego pokoju, sam zaś na moment znikł, pojawił się już u bramy, wyjął ze szafy butel, nalał dwie czarki i podał jedną Dobroczynnemu Tokarzowi. Sam wypróżniwszy drugą, zawołał:
— Teraz gadaj, bratku.
— Nie mam co panu opowiadać. Oto dla pana.
I wyciągnął pęk kluczy.
— I to także.
Tu wyjął zapieczętowany zwitek.
Wstawszy dziś rano, znalazłem te rzeczy na swem łóżku. Drzwi do sklepu stały otworem a pan Hils znikł.
— Jakto? umarł?
— Nie umarł, lecz znikł. Niewiadomo dokąd. Na kluczach i na świstku napis: „dla kapitana Kuttla“. Przybiegłem więc do pana. Nic więcej nie wiem, przysięgam. Lepiej, żeby mnie była ziemia pochłonęła. Oto wynaleźli służbę dla biednego
chłopa. Gospodarz uciekł, a na mnie będą skargi.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/147
Ta strona została przepisana.