Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/156

Ta strona została przepisana.

Dla czego to pan nie bywasz w towarzystwach?
— Ja? To rzecz inna. Może w istocie znam się na ludziach, lecz w porównaniu z panem jestem pigmejczykiem.
Pan Dombi odchrząknął, poprawił halsztuk i przez chwilę obserwował swego wiernego sługę.
— Karkerze, miło mi będzie przedstawić pana swym... tj. majora przyjaciółkom. Dwie damy. Innych znajomych tu nie mam.
— Czy to siostry?
— Matka i córka.
— Bardzo pan łaskaw. Chętnie poznam damy. A propos — wzmiankował pan o córce Niedawno widziałem pannę Dombi. Umyślnie byłem we willi, gdzie gości i pytałem o polecenia. Panna Dombi prosiła panu powiedzieć, że pana kocha.
— Jak sprawy w biurze? — spytał pan Dombi.
— Jak zwykle. Sprawy handlowe w ostatniej chwili nie szły tak dobrze, jak zwykle, lecz to drobiazg. O Synu i Następcy żadnej wieści. Llyojd uważa go za stracony. Strata dla pana drobna; okręt był ubezpieczony od dna do masztów.
— Karkerze! Wiesz pan, ten młody Walter Gey nigdy mi się jakoś nie podobał.
— I mnie także.