Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/175

Ta strona została przepisana.

mentarz do wewnętrznej walki, jaką niedawno badał w gaju na pięknem obliczu płaczące nieznajomej.
Śniadanie się skończyło i czas wycieczki nadszedł. Na dany znak stanęła u podjazdu kareta, do której wsiedli wszyscy z wyjątkiem Karkera, który przekładał jazdę konną na pysznym gniadym wierzchowcu.
Po przybyciu i obejrzeniu zamku całe towarzystwo wyraziło chęć zwiedzenia malowniczych okolic. Pan Dombi, zachwycony jakimś widokiem, wyraził myśl, że rysunek jakiejś partyi, naszkicowany mistrzowską ręką pani Grendżer, dałby mu miłą pamiątkę czarującego dnia. Natychmiast Witers podał podróżny portfel Edyty, kareta stanęła i piękna ledj okazała gotowość spełnienia woli pana Dombi.
— Lękam się, czy nie utrudzę pani?
— Wcale nie. Którąż partyę mam szkicować?
— Pozostawiam wybór artystce.
— O, nie, wyznacz pan sam.
— W takim razie.... gdyby tak po tej stronie albo... jak pan myślisz, Karkerze?
Zrządził traf, że w pobliżu karety prawie na pierwszym planie rysowała się grupa drzew, bardzo podobna do tej, skąd Karker obserwował rano piękną ledi. Stała tu dla uzupełnie-