Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/180

Ta strona została przepisana.

hotelu na hotel „Trzech wesołych kawalerów* ku uczczenia nas i Karkera. W tem będzie głęboki sens.
To mówiąc, trzepnął pana Dombi po ramieniu i wywiódł go z pokoju. Pani Skiuten rozłożyła się na sofie, Edyta zaś usiadła przy harfie i obie milczały długo. Matka, bawiąc się wachlarzem, parę razy spojrzała na córkę, lecz piękna pani nie zauważyła tego. Tak siedziały długo, aż przyszła pokojowa, aby panią Skiuten rozebrać na noc. Może w postaci pokojowej pojawiła się nie kobieta, lecz szkielet z kosą i klepsydrą, bo dotknięcie jej było dotknięciem śmierci. Wymalowany przedmiot pod jej ręką trząsł się i kurczył. Kark się coraz więcej garbił, włosy wypadły, czarne łuki brwi zamieniły się w brzydkie kłębuszki siwej szczecinki, blade wargi zwężyły się, skóra obwisła jak na trupie i na miejscu Kleopatry zjawiła się żółta, zużyta, trzęsąca się staruszka z czerwonemi oczami, wciśnięta jak wiązka kości w brudny flanelowy kaftanik.
— Czemu nie powiedziałaś mi, że on ma jutro przyjść o godzinie dwunastej?
— Boś o tem wiedziała, mamo. Wiedziałaś, że mię kupił i jutro ma być zakończenie targu. Obejrzał swój towar ze wszech stron i pokazał go swemu przyjacielowi. Kupno dość tanie, jest więc zeń dumny. Jutro ostateczna umowa.