Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/182

Ta strona została przepisana.

zalotnica ta wydała się za człowieka, dla którego nie czuła nic prócz obojętności; umarł on, zanim odziedziczyć mógł spadek. Godna dla ciebie kara i lekcya, niestety, daremna.
— Staraliśmy się los twój ubezpieczyć, moja droga — i to był cel twego życia.
— Jak niewolnicę na targowisku, jak konia na jarmarku wozili, włóczyli, oglądali przez hańby pełne dziesięciolecie. Czy nie tak? Czy nie byłam przedmiotem targu dla różnych mężczyzn? Głupcy, rozpustnicy, młokosy, niegodni starcy ścigali mię za twym śladem i rzucali po kolei dla tego, że jesteś, moja matko, zbyt nieskomplikowaną w swym fałszu bez względu na różne figle! Niema w Anglii kawałeczka ziemi, żeby nie świadczył o mem upokorzeniu i hańbie. Nareszcie wszystko we mnie skonało prócz wzgardy dla siebie.
— Mogłabyś, Edyto, dwadzieścia razy wyjść za mąż, gdybyś zachęcała swych wielbicieli.
— To jest, gdybym silniej wabiła, ja, nędzna ścierka, pośród przestarzałych zalotnic! — zawołała Edyta, drżąc na całem ciele ze wstydu i startej na proch dumy. — Nie, moja matko. Komu wypadł los, aby mię wziął, ten weźmie — jak oto ów człowiek. Ujrzał mię na wyprzedaży i wyrachował, że kupno zyskowne. Niech go tam! Odrazu zażądał spisu mych talentów: pokazali mu je. Codzień przekony-