Twarz Edyty okryła się śmiertelną bladością, jak gdyby ktoś zadał cios nożem w jej serce. Chwyciła się za piersi obu rękami, aby opanować okropny dreszcz ciała. Po chwili podniosła się i w milczeniu wyszła z pokoju.
— Nareszcie, Zuzanno, nadszedł dzień powrotu do cichego domu.
Zuzanna obejrzała się i odrzekła:
— Tak, panno Florciu, spokojny ani słowa, och, jaki spokojny dom.
— Powiedz mi Zuzanno, czy dawniej nie widywałaś kiedy tego pana, który przyjeżdżał tu do mnie? Był tu, zdaje się, trzy razy.
— Tak, trzy. Raz, gdyśmy przechadzali się z tym bezzęb...
Spojrzenie Florci wstrzymało rezolutną Zuzannę.
— Chciałam powiedzieć, gdyśmy spacerowali z panem Barnetem, jego żoną i młodym paniczem. A potem jeszcze parę razy wieczorem.
— Nie zdarzyło ci się dawniej widywać tego pana pośród gości w naszym domu?
— Jak panience powiedzieć? Doprawdy, nie przypominam, czym go widywała. Kiedy mama umarła, nastałam dopiero i cała moja służba polegała na uprzątaniu sypialni.