Był zresztą jeden gość, który wprawdzie nie mieszkał we willi, lecz odwiedzał ją nieraz. Pan Tuts za radą Bojowego Kogutka kupił i urządził sześciowiosłowy jacht; komendę objął sam Bojowy Kogucik. Leżąc na purpurowych poduszkach, pan Tuts codzień w pogodę czy deszcz pływał w swej eleganckiej łodzi i pod koniec wycieczki zazwyczaj przybijał do ogrodu pana Barneta, lawirując misternie i w zdumienie wprawiając obrotami swymi.
Zaledwie go dostrzeżono z ogrodu, udawał, że zabłąkał się tu przypadkowo skutkiem dziwnych a nieprzewidzianych wydarzeń.
— Witam pana — wołał Barnet, wzywając ręką z tarasu. I wnet chytry Kogutek mknął ku brzegom.
— Witam pana — odpowiadał Tuts. Jakiemu cudowi zawdzięczam, że go tu spotykam? A panna Dombi jest?
Zdarzało się, że Florcia wnet się pojawiała.
— O, Dyogenes zdrów zupełnie, panno Dombi. Dziś się o niego pytałem.
— Dziękuję, panie Tuts — wołał miły głos.
— Może pan zejdzie nad brzeg — zachęcał Barnet. Niema się pan co spieszyć.
Bardzo proszę.
— O, to nie, bardzo dziękuje. Chciałem tylko uwiadomić pannę Dombi co do psa, nic więcej. Do widzenia.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/187
Ta strona została przepisana.