Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/189

Ta strona została przepisana.

— O, to nic, panie... to jest — to znaczy wiele, bardzo wiele, zapewniam pana. Do widzenia.
Zamiast wyjść po tem pożegnaniu, Tuts stał jak wryty; żeby wywieść go z kłopotu, Florcia zaczęła żegnać się z państwem Skettls.
— Proszę pani, abyś raczyła w naszem imieniu złożyć wyrazy najszczerszego szacunku czcigodnemu rodzicowi — mówił Barnet, odprowadzając Florcię do karety.
Trudne zlecenie dla dziewczęcia, które nic nie miało wspólnego z czcigodnym rodzicem. Florcia też skłoniła się w milczeniu. Dziewczątka wybiegły rojem żegnać się z towarzyszką, którą serdecznie i gorąco kochały. Nawet służące obstąpiły karetę i z żalem żegnały kochaną panienkę. Na widok tej przyjaźni łzy zabłysły w oczach Florci.
Łzy żałosne ale i pocieszające. Wpomnienia rojem obiegły duszę Florci w miarę zbliżania się do domu: konanie matki, męki brata, pan Dombi, zawsze surowy i milczący, zawsze niechętny dla osierociałego dziecka, pożegnalna scena w domu wuja Sola, smutek Waltera i końcowe słowa...
Nawet Zuzanna łaskawie witała dom, w którym tyle lat spędziła. Nudny i ponury — ale przebaczała mu i to nawet.
— Co tu mówić! Z przyjemnością go powitam. Niewiele w nim co prawda rzeczy