Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/192

Ta strona została przepisana.

Przy tem jedna z dam wydała przejmujący okrzyk.
— Florentyno — rzekł obojętnie — jak się masz? Co to za pies?
— To pies z Brajtonu, ojcze. On bardzo łagodny, tylko teraz wyraża swą radość, witając mię. Proszę mu to darować.
Florcia zauważyła, że dama, która się przelękła, już staruszka, druga zaś koło pana Dombi młoda i piękna.
— Pani Skiuten — oto moja córka Florentyna.
— Miła, naturalna, czarująca — mówiła staruszka, lornetując Florcię. — Proszę mię ucałować, moja droga.
Spełniwszy to życzenie, Florcia zwróciła się do młodej pani.
— Edyto, rekomenduję pani swą córkę. Florentyno, ta pani wkrótce będzie twoją matką.
Kurczowy dreszcz wstrząsnął całem ciałem zdumionej dzieweczki; patrzyła na piękną postać z najgłębszem zaciekawieniem i jakimś nieokreślonym lękiem. Potem rzuciła się w objęcia przyszłej matki i ze łzami zawołała:
— Ojcze, bądź szczęśliwy! Życzę ci szczęścia w całem życiu, ukochany ojcze!
Nastąpiło milczenie. Piękna pani zrazu wahała się, wnet jednak ujęła w ramiona i mocno uścisnęła rękę dziewczęcia, jak gdyby chciała ją ukoić i pocieszyć. Pochyliła się nad