wtórne związki małżeńskie — to zamiar jego. O tem mówiłam.
Panna Toks zerwała się, jak gdyby ją osa ukłuła.
— Czy ona uzna zaszczyt tego związku, to inne pytanie. Spodziewam się, że zrozumie. Myślmy dobrze o bliźnich. Rady mej nie żądano, ale tem lepiej. Zdanie me potraktowano z góry z ubliżającą wyrozumiałością. Tem lepiej, mniejsza odpowiedzialność. Nie jestem zazdrosna, Bóg z nimi. Niech będzie, co chce, zawszebym powiedziała: „Pawle, żenić się powtórnie nie z kobietą wyższego towarzystwa, nie z piękną, nie z wykształconą, bez stosunków! Na to trzeba dostać obłędu! Tak, obłędu dostać!“ Promień nadziei zaświtał w głowie panny Toks.
— Nie przypisuję sobie wielkiego rozumu, choć ludzie nieraz podziwiali me zdolności. Może zmienią swą opinię i to nie długo! I niech kto poważy się mi powiedzieć, że Paweł Dombi może się ożenić z pierwszą lepszą — tak z pierwszą lepszą, powtarzam — bez tych zalet! O, mój Boże, byłaby to śmiertelna obraza. Otóż brat mój, zawierając powtórny związek, czyni to, czego należało po nim się spodziewać. I to mnie cieszy. Kiedy Paweł wyjeżdżał, nie oczekiwałam, żeby miał znaleźć jakieś przywiązanie; wiedziałam, że w mieście nikogo nie kocha. Bądź co bądź partya to zupełnie przyzwoita. Matka — kobieta subtelna i z gustem, a nie moja rzecz
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/197
Ta strona została przepisana.