Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/207

Ta strona została przepisana.

przed niecofnionym losem. Błogosławię was z głębi serca! Miła Edyto, ktoś odchodzi, drogie dziecię! Ocknij się, aniołku!
Edyta, najmniejszej uwagi nie zwracając na te słowa, wstała, lecz nie uczyniła kroku naprzód i nic nie rzekła. Pan Dombi zbliżył się do narzeczonej i całując jej rękę, rzekł z miną uroczystą:
— Jutro rano będę miał szczęście stanąć przed ołtarzem razem z panią Dombi.
Ukłonił się i wyszedł z głową wzniesioną w górę.
Zaledwie ucichł skrzyp kroku pana Dombi, pani Skiuten zadzwoniła i kazała wnieść światło. Pokojowa podała tę przepyszną szatę, której jutro przeznaczono rozpłomieniać serca męskie. Tymczasem zaś w tej szacie starucha była jeszcze wstrętniejszą, niż w swym flanelowym kaftaniku. Nie czuła tego i nie podejrzewała. Zachwycając się sobą i przybierając urocze, dziewicze pozy, Kleopatra liczyła na ich zabójczy czar. Zrzuciwszy nakoniec szatę — Kleopatra znów się w mgnieniu oka rozpadła, jak domek z kart.
Edyta zaś długo stała w oknie. Nareszcie zbliżyła się do kanapy.
— Posłuchaj mnie, mamo. Proszę cię, abyś do mego powrotu z Paryża mieszkała w tym domu sama, zupełnie sama.