Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/209

Ta strona została przepisana.

upadłe istoty płci mej z piętnem bezwstydu na czole. Bóg wie, jaką dawałam odpowiedź. O, matko moja, matko! Gdybyś była przynajmniej w kwiecie mej młodości rzuciła mię na pastwę losu lub na ofiarę uniesień serca! Lecz nie miałam wcale wieku niewinnej młodości!
Pani Skiuten zaczęła szlochać.
— Wolałabym spoczywać w ciemnym grobie, niż słuchać tych okropności. O, mój Boże! Własne dziecko żywi w sercu ku mnie uczucia jawnego wroga!
— Minął już dla nas czas wzajemnych wyrzutów. Nie wznawiaj ich.
— To ty je wznawiasz. Znana ci moja tkliwość i uderzasz w nią bez litości — nawet w tej chwili! Muszę starać się o to, aby jutro przedstawić się w należytym blasku. Dziwię ci się, Edyto. Matkę własną zamieniać w potwór — i to kiedy? W dniu swego wesela!
— Powiedziałam, że Florentyna ma jechać do domu.
— A zatem niech jedzie. Nawet rada jestem, że odjedzie, bo i cóżbym robiła z tą dziewczynką?
— Dla mnie zaś dziewczynka ta do tego stopnia droga, że gotowa byłabym wyrzec się ciebie dla niej. W jej duszę nie powinno