— O bojowym, panie Hils. Nie znasz go pan?
Kapitan zaprzeczył. Pan Tuts wyjaśnił, że to znany w całej Anglii atleta, który zmógł największego siłacza, ale i to wyjaśnienie nie wystarczało.
— A on tam stoi na ulicy. Z nim przyszedłem. Ale niech sobie stoi. Może nie przemoknie.
— Zaraz go każę zawołać.
— Jeśli pan tak dobry, że pozwoli mu przez chwilę pozostać w sklepie z tym młodym człowiekiem, to dobrze. Zawołam go.
Pan Tuts wybiegł, zagwizdał i wnet zjawił się w białej kosmatej bekieszy z włosami uciętemi krótko, ze spłaszczonym nosem i łysą głową — siłacz.
— Siadaj, Kogutku.
Posłuszny Kogutek wypluł z ust resztki słomy, którą się raczył i natychmiast wetknął w usta nową porcyę tego przysmaku.
— Nie zaszkodziłaby teraz przyzwoita szklanka wódki, moi panowie, jak uważacie? — zarządził Kogutek, nie zwracając się do nikogo osobiście.
— Pogoda dyabelska i przemokłem do nitki.
Kapitan nalał szklankę rumu.
— Za zdrowie panów — zawołał gość, wlewając w siebie jak w pustą beczkę całą szklankę.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/214
Ta strona została przepisana.