Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Pan Tuts i kapitan wrócili do bawialni.
— Panie Hils...
— Hola — zagrzmiał kapitan — nazywam się Kuttl.
Pan Tuts drgnął. Kapitan ciągnął:
— Nazywam się Kuttl, ojczyzną moją Anglia, tu mieszkam — i niech błogosławiony będzie Bóg ojców naszych teraz i zawsze i na wieki wieków. Znaleźć w księdze Joba i włożyć zakładkę...
— O, czy nie mógłbym widzieć się z panem Hilsem?
— Gdybyś pan mógł ujrzeć starego Soła, zauważ pan, — na własne oczy, jak tu siedzisz, zauważ pan, to wizyta pańska dałaby mi więcej radości, niż pomyślny wiatr wśród ciszy morskiej. Ale nie możesz pan widzieć Salomona Hilsa. A dlaczego? Bo on niewidzialny.
— O, Boże, stań się wola Twoja.
— Zapewne, wola Boska, Jego święta wola, a starego Hilsa nie zobaczysz pan, jak własnych uszu. Polecił mi pisemnie strzedz spraw i choć żyliśmy w serdecznej przyjaźni, nie wiem, dokąd i dla czego znikł. Może szuka krewnego, może dawno kark sobie skręcił. Szukałem go na lądzie i morzu — i nic: przepadł stary Sol — a ja pokoju nie mam ani we dnie ani w nocy.
— Ale miss Dombi... ach, mój Boże, ona nie wie...