Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/216

Ta strona została przepisana.

— Po cóż ma wiedzieć? Poco wiedzieć gdy niema nadziei? Lubiła Sola, kochane dziecko — lubiła tkliwie, szczerze, głęboko i... o czem tu gadać? Pan znasz ją lepiej. A teraz pan od niej?
— Tak.
— Pozostaje mi dodać, że znasz pan anioła i anioł cię posłał.
Pan Tuts pochwycił rękę kapitana i zaczął mu narzucać się ze swą przyjaźnią.
— Na honor, panie kapitanie, gotów jestem w tej chwili zaprzyjaźnić się z panem. Nie mam przyjaciół, kapitanie, dalibóg nie mam, Mały Dombi był moim przyjacielem. Kogutek doskonały i głowa tęga, co się zowie, a jednak gdy się rozważy — to się nie nadaje. Tak kapitanie, masz racyę — ona to anioł. Zawsze to samo myślałem. Naprawdę, kapitanie, bądź moim przyjacielem, bardzo mię pan przez to zobowiążesz.
— Zobaczymy, tymczasem zaś racz mi pan powiedzieć, czemu przypisać mam zaszczyt pańskich odwiedzin?
— Jakby to panu objaśnić, kapitanie? Ja — widzi pan, właściwie przyszedłem tu z polecenia tej młodej osoby... no, wiesz pan, jak myślę, nazywa się Zuzanna... A zresztą opowiem panu wszystko po kolei. Może pan słyszałeś, że często odwiedzam pannę Dombi. To znaczy nie to, żeby naumyślnie, ale zdarza