Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— Och! — biedził się nieszczęsny — O! a! Pamiętam! pamiętam! „Mam nadzieję — powiada — że wszystko to może nieprawda, ale jednak nie potrzeba przedwcześnie straszyć panny Dombi. Bądź pan łaskaw — powiada — wstąpić do Salomona Hilsa, który — powiada — mieszka tam i tam — i spytać go — powiada — co on myśli o tych sprawach i czy nie dowiedział się czego w City. Jeżeli — powiada — nie może mówić sam z panem, — to znajdź pan — powiada — kapitana Kuttla — on wszystko wytłómaczy.“ Otóż, to właśnie — kończył tryumfalnie Tuts — teraz wiesz pan wszystko!
Kapitan spojrzał na gazetę w rękach Tutsa i czekał niespokojnie.
— Tu zaś przyszedłem tak późno dla tego, bo musiałem jeździć do lasu za miasto, gdzie, jak pan wiesz, rośnie ziółko, ulubione przez kanarka panny Dombi. Potem zaraz przypędziłem tutaj. Pan, jak sądzę, czytał tę gazetę, panie Kuttl? Nie? Chce pan — przeczytam?
Kapitan zgodził się, a pan Tuts czytał:
„Southampton. Statek Difajus. Kapitan Henryk Dżems, który przybył tu z ładunkiem cukru, kawy i rumu donosi, że na szóstym dniu powrotnej drogi ogarnięty ciszą morską pod... no, wiesz pan — pod taką a taką szerokością“...
— Dalej, dalej, przyjacielu — zawołał kapitan z całej siły pięścią w stół uderzając.