— Rzecz prosta, odgadł pan. Nie wątpię o tem.
— No, zatem mam zaszczyt panu powiedzieć, że Walter mknie na żaglach z wiatrem najpomyślniejszym Tak czy nie?
Pan Karker uśmiechnął się na znak zgody.
— Wiatr dmie w tył okrętu a niebo bez chmurki — ciągnął kapitan.
Pan Karker znów uśmiechnął się na znak zupełnej zgody.
— Tak, tak. Dawno tak myślałem i Walterowi to samo mówiłem. Bardzom panu obowiązany.
— Gey ma świetną przyszłość — zapewniał Karker, obnażając zęby do samych dziąseł. — Cały świat przed nim.
— Tak, cały świat przed nim, a nadto żona w dodatku.
Przy słowie „żona“, wypowiedzianem na ten raz bez szczególnej intencyi, kapitan umilkł, wzniósł oczy, obrócił kapelusz końcem swej laski i wyraziście spojrzał na uśmiechającego się interlokutora.
— Założę się o butelkę najlepszego rumu jamajskiego, że znam przyczynę pańskiego uśmiechu.
Pan Karker jeszcze szerzej rozpłynął się w rozweseleniu.
— Rozumie się, że to zostanie między nami — rzekł kapitan, przymykając drzwi końcem swej sękatej laski.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/22
Ta strona została przepisana.