Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/220

Ta strona została przepisana.

mij pan młodej kobiecie, że wszystko stracone. I kapitan zdjął kapelusz glansowany, dobył stamtąd chusteczkę, obtarł siwą głowę i znów wsunął chustkę z oziębłością najgłębszej rozpaczy.
— O, zapewniam cię, kapitanie, jestem w rozpaczy, choć nie znam tego młodzieńca. Jak pan sądzisz, panna Dombi bardzo się tem zasmuci, kapitanie?
— Boże, zmiłuj się! Wszak to ona była ot taka malutka, a już kochali się, jak dwa gołąbki.
— Nie może być!
— Byli stworzeni dla siebie — ale co tam teraz mówić o tem!
— Na honor, kapitanie, teraz jestem w większej jeszcze rozpaczy, niż przedtem. Pan wiesz, że ja uwielbiam pannę Dombi, ja... ja... szaleję, po prostu szaleję... Ale po cóż do licha te uczucia, gdyby mnie nie dotykał ból panny Dombi. Namiętność moja zupełnie bezinteresowna, pan wiesz. Gdyby dla przyjemności panny Dombi trzeba było wpaść pod koła wozu albo rzucić się na bruk z piątego piętra, albo powiesić się na rozdrożu, dalibóg — zarazbym to zrobił i miałbym się za najszczęśliwszego.
Tuts mówił to półgłosem, poczerwieniał i przedstawiał obraz bezinteresownej miłości.