Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— Czyją zatem? Wszak powiedziałaś — jego córkę.
— Nie krzycz tak. Boję się ciebie. Córkę pana Dombi, tylko pana Dombi. Odtąd widywałam ich razem. Widywałam i jego.
Przy ostatnich słowach stara skurczyła się i odskoczyła, bojąc się gniewu swej córki. Alicya nie poruszyła się, tylko ręce przywarła do piersi, jakby chciała przytrzymać serce, gotowe wyskoczyć.
— Jak mało on myślał, jakże mało dbał o cokolwiek.
— Staliśmy z nim naprzeciw siebie. Rozmawialiśmy. Czatowałam, gdy spacerował w gaju pośród drzew. Co krok posyłałam za nim tysiąc szatanów i klęłam go.
— Bardzo on tam dba o twe klątwy. Myślę, że żyje sobie, przyśpiewując.
— Tak, dobrze mu się powodzi.
Stara utknęła, bo twarz córki przybrała groźny wyraz. Pierś jej, zdawało się, rozsadzi gniew i tłumione oburzenie. Usiłowanie zdławienia w sobie tej burzy było tak samo straszne jak burza. Zmogła się i po chwili spytała:
— Ożenił się?
— Nie.
— A może się żeni?
— Nie wiem, chyba nie. Jego pan i przyjaciel żeni się — i my złożymy mu takie ży-