Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/248

Ta strona została przepisana.

czenia, że sam szatan zatańczy przed jego oczami.
Stara krzyczała i skakała jak czarownica na sabacie.
— Zabawimy się po uszy — i wesele to echem odezwie się na tamtym świecie. Zapamiętaj to sobie. Aleś przemokła, moja pieszczotko, zmęczyła się i wygłodziła jak wilczyca. Czemby tu cię nakarmić i napoić?
Rzuciła się ku szafie i wydobyła kilka groszy.
— Oto moja kasa — nic więcej. A ty nie masz pieniążków, Alicyo?
Trudno opisać chciwość, z jaką śledziła ruch Alicyi, gdy w zanadrzu szukała darowanej monety.
— To wszystko?
— Nic więcej. I to z miłosierdzia dostałam.
— Z miłosierdzia? No, policzmy. Sześć a sześć — dwanaście, a sześć — ośmnaście. Tak. Teraz użyjemy. Zaraz biegnę po chleb i gorzałkę.
Zręcznie włożyła dziwaczny kapelusz i zarzuciła chustkę. Moneta wciąż jeszcze była w rękach Alicyi.
— Dla czegóż mamy się cieszyć tem weselem? Jeszcześ mi tego nie wyjaśniła, matko.
— O, będzie uciecha! — Uciecha z pychy, z nienawiści — a już też w każdym razie nie