z żeglarzami, ludźmi złej sławy, i ze starym ubogim bankrutem.
— Wszystkie te okoliczności są mi znane; nawet wiem, że pan je po swojemu źle tłomaczysz. Ale może sam ich dobrze nie znasz.
— Przepraszam — nikt nie zna ich lepiej odemnie. Szlachetne, gorące serce pani nakazuje jej obronę czcigodnego małżonka; cenię to serce i chylę przed niem czoło. Co się zaś tyczy okoliczności, znam je, jako mąż zaufania pana Dombi jego przyjaciel. Długo to wszystko śledziłem i sam i przez innych, pewnych ludzi, i mam niezliczone dowody na potwierdzenie słów swoich.
Mówi pani, że ja po swojemu źle tłomaczę okoliczności. Nie! Ale przypuśćmy, że tak. Niemiłe uczucie, jakie budzi we mnie ta sprawa, wypływa stąd, że wyjście na jaw tych stosunków podziała na pana Dombi, już i tak uprzedzonego ku córce — stanowczo. Zapewne postanowi wyłączyć ją z rodziny i wydalić z domu. Znam wyniosłą stałość tego charakteru, świadomość potęgi, której wszyscy muszą ulegać, bo niezłomna. Dombi i Syn nie liczą się z czasem i przestrzenią: wszystko druzgocą. Pani chciałem powierzyć swe obawy od chwili, kiedym ją poznał w Lemingtonie. Czy mogę mieć nadzieję, że szczerość moja zdejmie ze mnie odpowiedzialność?