A komu to zawdzięczasz?
— Tobie, matko, tobie.
— Ucałujże mnie; pokaż, że uznajesz mnie za najlepszą z matek. Nie dobijaj mnie niewdzięcznością!
Tak mijały dni. Różowe firanki były nieraz świadkami takiej rozmowy. Ale nigdy uśmiech nie okrasił pięknego lica Edyty i czuły wyraz miłości ku matce nie postał na posępnej twarzy.
Panna Toks, odtrącona przez przyjaciółkę, długo się martwiła. Niezasłużona obraza głęboko ją zraniła. Ale z czasem pokonała smutek, gorycz i gniew. Przykro jej było nie wiedzieć, co się dzieje w domu pana Dombi.
Uważała go zawsze za centralny punkt swego świata i zdecydowała się wznowić dawną znajomość, byłe się informować co do wypadków w rodzinie, tak jej blizkiej. Wiedziała, że Ryczards bywa u służby państwa Dombich. Raz tedy pod wieczór udała się do Tudlów. Tudl czarny i usmolony, jadł właśnie kolacyę. Na kolanach jego siedziało dwoje dzieci; inne nalewały mu herbatę.