niczym nawet dla swych przyjaciół. Co chwila mrugał, uśmiechał się i wyrabiał osobliwe miny. Gdyby go był Walter wybadał, dobroduch bez wątpienia wyśpiewałby wszystko; lecz Walter nie wypytywał i kapitan poniósł swą tajemnicę na plac Okrętowy.
W domu pana Dombi głęboka cisza. Służba tam i sam snuje się na palcach. Rozmawia szeptem i oto od paru już godzin nasyca się jadłem i napojem. Pani Wikkem utkwiwszy zapłakane oczy w niebiosach, opowiada smutne anegdoty, przetykane obficie westchnieniami. Przypomina, jakto jeszcze u pani Pipczyn zawsze przepowiadała tę katastrofę — a ta opowieść nie przeszkadza jej co chwila orzeźwiać się piwem. Wogóle pani Wikkem smuci się i tęskni, lecz przyjemnie bawi towarzystwo. Kucharka podziela jej nastrój. Właśnie zbiera się przypiekać coś na kolacyę i kapią jej łzy pod wpływem żałosnych uczuć i gorzkiej cebuli. Taulinson domyśla się, że nad domem cięży zły los; zapytuje, czy jest lub też był kiedy narożny dom, gdzieby takich klęsk nie bywało? Wszyscy myślą, że to się stało dawno, dawno, atoli dziecię leży ukojone i piękne na swem łóżeczku.