Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/289

Ta strona została przepisana.

Przypatrując się owym kobietom, przekonała się, że bardzo ubogo ubrane, jak włóczęgi przedmiejskich zaułków. Młoda kobieta niosła jakąś robotę zapewne na sprzedaż, stara wlokła się z pustemi rękoma.
Tymczasem Edyta bez względu na ogromną różnicę w stroju, postawie, urodzie wciąż porównywała siebie i młodą kobietę. Może dostrzegła w niej rysy, jakie pozostały dotąd w jej własnej duszy. Kiedy zaś młoda kobieta utkwiła w niej swój przenikliwy wzrok, w którym czytać można było te same myśli, Edytę wstrząsnął dreszcz, jak gdyby pogoda się zmieniła i owionęło ją zimne tchnienie wiatru. Obie pary spotkały się. Stara wyciągnęła dłoń i żebrała jałmużny u pani Skiuten. Młoda i Edyta stanęły naprzeciw siebie i badały się.
— Co sprzedajecie? — spytała Edyta.
— Tylko te oto łachmany — rzekła niedbale młoda. — Dawniej sama się sprzedawałam.
— Nie wierz jej, dobra pani — warknęła stara — nie wierz temu, co mówi. To moja pieszczotka, moja niepokorna córka. Ciągle tylko oskarża mię i gani za to, co czynię. Ona i teraz gniewa się na mnie, biedną swą starą matkę.
Gdy pani Skiuten drżącą ręką dobyła portmonetki z pieniędzmi, głowa jej prawie zetknęła się z głową nędzarki, chciwie wlepiającej oczy w złote i srebrne pieniądze.