dalni, gdzie ich przyjmują panna Toks i pani Czykk. A co dzieje się na drugiem piętrze w zamkniętym pokoju, jakie myśli kłębią się w głowie ojca, jakie uczucia i cierpienia druzgocą jego serce — nikt nie wie.
Na dole w ogromnej kuchni opowiadają sobie, że teraz „jakby niedziela“, a przecież na ulicach tłum w codziennym stroju i codzienny ruch w pełni. Czy to nie grzech? Czy nie zgroza? Towarzystwo czeladne siedzi za stołem, korki strzelają z butelek. Pan Taulinson woła z westchnieniem:
„Biada nam grzesznym!“, na co kucharka odpowiada z westchnieniem: „wielkie miłosierdzie Boże!“ —
Z wieczora pani Czykk i panna Toks biorą się do igły. Wieczorem Taulinson z pokojową idą na spacer, bo pokojowa musi pokazać swój żałobny kapelusz. Wałęsają się po zaułkach i Taulinson wyraża mocne postanowienie założyć sklepik z jarzynami na rynku Oksfordzkim. —
Dawno już w domostwie pana Dombi nie rozkoszowano się takim głębokim i niezamąconym snem. Poranne słońce budzi zwykły ruch i dom znów wraca do dawnego ładu. Różowe dzieciaki z przeciwległego domu wybiegają na ulicę i bawią się w obręcz. W świątyni wspaniały ślub. Kamieniarz pogwizduje wesołą śpiewkę, żłobiąc na marmurowej tablicy: „P-aw-e-ł. —
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/31
Ta strona została przepisana.