kończył obiad, dzieci zaczynały bawić się, a wesołe ich głosy płynęły daleko w ulic. Potem szły z ojcem na górę, a on, otoczony kwitnącemi buziami, niby bukietem kwiatów, opowiadał im zabawne historyjki. Innym razem całe gronko wychodziło na balkon i wtedy Florcia spiesznie kryła się, aby nie straszyć drobiazgu swoją żałobą.
Starsza córka nalewała ojcu herbatę — szczęśliwa mała gosposia — gawędziła z nim u okna czy przy stole tak długo, aż zapalono świece. On obchodził się z nią, jak z dorosłą, ona zaś z powagą brała się do szycia lub do książki. A była młodszą od Florci. Skoro zapalono światło, Florcia obserwowała już ze swego ciemnego pokoju bez bojaźni, „Dobranoc, tatusiu, dobranoc. Spokojnej nocy!“ Florci kręciły się łzy i nie patrzyła więcej.
Florcia wciąż myślała o tym domu i to była jej tajemnica. Lecz w tem młodem serduszku kryła się jeszcze jedna tajemnica.
Zaledwie milknął gwar powszedni, cichutko schodziła ze swej sypialni, skradała się po schodach ku drzwiom gabinetu ojca. Tu na zimnej posadzce kamiennej co noc stała godzinami bez tchu. Miłości łaknęła jej dusza.
Przywarłszy główkę do klamki, nadsłuchiwała oddechu człowieka, którego zwano jej ojcem. Z jakim bezgranicznym porywem padłaby do nóg tego egoisty bez serca, gdyby pozwolił
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/40
Ta strona została przepisana.