Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Panna Nipper niezupełnie życzliwie patrzyła na czułości psie i wchodziła do pokoju nie inaczej, jak podtrzymując suknię, jak gdyby zbierała się przechodzić rzekę w bród, wskakiwała na krzesło, ilekroć Dyogenes podnosił długi pysk; z tem wszystkiem ujęła ją uprzejmość Tutsa i widząc radość Florci z tego niezgrabnego przyjaciela Pawełka wśród głębokich rozmyślań do łez się rozczulała. Pan Dombi w tych rozmyślaniach zajął obok psa główne miejsce. Cały wieczór siedziała milcząc, obserwując szkaradnego psa i lubując się swą gosposią. Wreszcie urządziła dla Dyogenesa legowisko w przedpokoju sypialni i zwróciła się przed odejściem do Florci:
— Jutro rano, panno Florciu, tatuś wyjeżdża.
— Jutro rano, Zuzanno?
— Tak, raniutko. Już wydane polecenia.
— Nie wiesz Zuzanno, dokąd jedzie?
— Nie wiem dobrze. Najpierw podobno ma się udać do majora z wyłupiastemi oczami, a powiem panience, że gdyby mi los zdarzył znajomość z jakim majorem — Boże zachowaj — chciałabym, żeby przynajmniej nie był granatowy.
— Nie mów tak, Zuzanno.
— Otóż to, dla czego mam milczeć? Bierz go licho, niech sobie będzie granatowy, a ja jestem chrześcijanką i nie cierpię innych barw prócz naturalnych.