Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/50

Ta strona została przepisana.

śród ciemnej nocy skradała się po schodach, stając co chwila z drżeniem serca, z oczami od łez opuchniętemi, z włosem rozwianym, który w gęstych puklach spływał na ramiona i blade policzki, wilgotne od płaczu. Lecz nikt nie widział tej czternastoletniej postaci, osłonionej pomroczem nocy.
Zeszedłszy tej nocy na dół, Florcia ujrzała, że drzwi do gabinetu ojca otwarte po raz pierwszy. W głębi połyskiwała lampa, rzucając wązki pas światła na otoczenie. Pierwszą myślą lękliwej dziewczynki było uciec; wnet atoli pomyślała, że trzeba wrócić i wejść do pokoju. W tem niezdecydowaniu parę minut stała na schodach. Nareszcie zwyciężyła myśl druga. Sama dobrze nie wiedząc, co robi, ujęła drżącą ręką klamkę drzwi niedomkniętych i weszła.
Ojciec siedział za stołem w głębi gabinetu. Porządkował papiery i darł niepotrzebne listy, sypiące się w strzępach do stóp jego. Krople dżdżu bębniły w ogromne szyby werandy, gdzie tak często patrzył na Pawełka. Wicher wył w około domu nieustannie. Pan Dombi nic nie słyszał. Siedział zadumany z oczami w stół utkwionemi, a zadumanie było tak ciężkie, żeby go zapewne nie przerwały cięższe kroki, niż cichy, trwożny chód dziewczęcia.
W końcu oblicze jego skierowało się na nią — surowe, wychudłe, posępne oblicze, któ-