Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/54

Ta strona została przepisana.
XIX. Walter odjeżdża.

Drewniany miczman, stróż magazynu mistrza żeglarskich przyrządów, obojętnie spoglądał na odjazd Waltera nawet tego wieczora, gdy po raz ostatni obecny młodzian ożywiał cichą gawędę małej bawialni. Żal ścisnął serce Waltera, gdy żegnał swoją sypialnię, ściany jej i skrytki. Jeszcze jedna noc i porzuci ustroń dziecinną może na zawsze. Obrazy zdjęte, książki poukładane, rzeczy spakowane, a pokój bez swej ozdoby z gorzkim wyrzutem patrzył na gospodarza, który tak nielitościwie zdawał go na los nieprzewidzianych okoliczności. „Jeszcze kilka godzin — myślał Walter — i nadzieje, kołyszące dzieciństwo moje, pierzchną. Marzenia może jeszcze nawiedzą senną głowę i sam może wrócę do tych stron, lecz przez pokój przewiną się dziesiątki mieszkańców i każdy będzie burzył to, co zostawił poprzednik.“
Ale nie należało pozostawiać wuja w bawialni, gdzie pogrążał się samiuteńki w głęboką zadumę. Kapitan Kuttl jak na złość nie pojawiał się, żeby przyjaciołom swym pozostawić swobodę zupełną w ostatnich godzinach przed odjazdem. Dlatego Walter wrócił do bawialni.
— No, wujaszku, co ci przysłać z Barbadosu?