Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Ale na razie drewnianemu miczmanowi można było darować obojętność dla ohydnych trzewiczysków, bo w tejże chwili oczom jego ukazały się — Florcia i Zuzanna Nipper. Florcia nieśmiało zajrzała mu w oczy i miczman, zdawało się, przymrożył znacząco jedno oko.
Mało tego. One wbiegły do sklepu, otworzyły drzwi do bawialni i nikt prócz miczmana tego nie zauważył. Walter stał tyłem do drzwi. Wuj Sol nagle zerwał się, potknął się o krzeszło i mało nie upadł.
— Co się stało, wujaszku?
— Panna Dombi!
— Czy to możliwe — zawołał Walter — Tu!
Bardzo możliwe. Jeszcze te słowa nie zeszły z warg jego, już Florcia przebiegła obok, porwała obiema rączkami za wyloty fraka starca Sola, ucałowała go w policzki i obróciwszy się, podała rękę Walterowi z tem zaufaniem i dobrocią, jakie były na całym świecie jej tylko jednej właściwe.
— Pan odjeżdżasz, Walterze!
— Tak, panno Dombi — odrzekł drżącym głosem — mam długą podróż przed sobą.
— A pański wuj? Nie żal mu rozstać się z panem? O, żal mu, widzę to po oczach. I mnie pana żal, panie Walterze!
— Jakby to prócz pana nie było kogo tam wysłać! — narzekała Zuzanna Nipper.