jący wesoły i rozkoszny nastrój w całej bawialni. Może nad strzałkami chronometru wuja Sola krążył jakiś nieprzyjazny wpływ, gdyż poruszały się szybko. Bądź co bądź goście przypomnieli sobie, że czeka kareta koło sklepu za najbliższym rogiem ulicy, a gdy w tej kwestyi zwrócili się z pytaniem do nieomylnego chronometru, ten dał dokładną, stanowczą odpowiedź, że kareta czeka już długo. Nikt nie śmiał sprzeciwić się tej powadze, a najmniej sam wuj Sol, który bez wahania poszedłby na szubienicę w chwili wskazanej, nie sprzeciwiając się chronometrowi.
Florcia na pożegnanie krótko powtórzyła staruszkowi punkty umowy i zobowiązała go do posłuszeństwa. Wuj Sol z ojcowską troską przeprowadził ją do stóp drewnianego miczmana a potem przekazał Walterowi, który udał się z nią i Zuzanną ku karecie.
— Walterze — rzekła Florcia — przy wuju bałam się pytać. Powiedz, na jak długo jedziesz?
— Doprawdy, Florciu, sam nie wiem. Myślę, że na długo. Pan Dombi zapewne przeznaczył mnie nie na krótko.
— Co to, Walterze, względy czy wygnanie? — pytała Florcia.
— Moje przeznaczenie do Barbados?
— Tak.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/63
Ta strona została przepisana.