Mimo jej prośby tejże nocy, kładąc się do snu, rozwinął pakiecik. Był tam mały woreczek, a w woreczku pieniądze.
Pojawiło się jasne słońce w dniu owej podróży w obce kraje i wraz z niem ocknął się Walter, żeby wyjść naprzeciw kapitana Kuttla, który dobijał się do drzwi sklepu. Kapitan był w nadzwyczaj wesołem usposobieniu i przydźwigał w jednej z kieszeni swej kurty wspaniały wędzony ozór, przeznaczony na ostatnie śniadanie.
— No, Walu, jeżeli wuj twój jest człowiekiem, za jakiego mam go, to wydobędzie z takiej oto racyi ostatnią swą butelczynę madery.
— Nie — bronił się stary. — Nie tę, buteleczkę wypijemy po powrocie Waltera!
— Dobrze powiedziane! usłuchaj go, Walterze.
— Leży ona w odległym kącie piwnicy, okryta słojem kurzu i pajęczyny. Może i nas okryje kurz i pajęczyna, zanim ona ujrzy dzienne światło.
— Słuchaj go! Dobrze mówi! Szanuj drzewo figowe na drodze, po której stąpasz, a gdy postarzejesz, siądź pod cieniem winogradu twego i bądź szczęśliw. Zapomniałem, gdzie to powiedziano, Walterze. No, Salomonie, mów dalej.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/66
Ta strona została przepisana.