— Gdziekolwiekby jednak leżała i czemkolwiek byłaby okryta, Walter ją znajdzie, gdy wróci. Oto wszystko, co chciałem powiedzieć.
— Dobrze rzekłeś. A jeżelibyśmy nie mogli we trzech ukręcić jej szyi, naprzód na rzecz waszą zrzekam się swej części. Pijcie i wspominajcie mnie. Choć niby wesołość go rozsadzała, kapitan ledwie tknął ozora, lecz udawał, że pożera, ilekroć nań patrzyli. Bał się okropnie pozostać sam na sam z wujem czy bratankiem i wyobrażał sobie, że może nad sobą panować tylko pod warunkiem, że wszyscy razem będą. Gdy Walter poszedł żegnać się z sąsiadami, kapitan znalazł pozór umknięcia do drugiego pokoju.
Wracając z pożegnalnej wyprawy, Walter spotkał bladego człowieka we drzwiach nieopodal od drewnianego miczmana.
— Pan Karker! — zawołał Walter, ściskając dłoń Jana Karkera. — Proszę, wejdź pan. Bardzo pięknie z pańskiej strony, żeś tak wcześnie przyszedł pożegnać się ze mną. Wiedziałeś pan, jak rad będę widzieć go przed odjazdem.
— Mało prawdopodobieństwa, byśmy się jeszcze na tym świecie spotkali i dla tego ja także rad jestem, że mogę pana jeszcze raz oglądać. Teraz mogę rozmawiać z panem swobodnie, zupełnie otwarcie.
Była jakaś głęboka melancholia w uśmiechu Karkera, gdy to mówił. Brzemię duszy ciężyło
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/67
Ta strona została przepisana.