Purpurowe oblicze majora przy tym wylewie współczucia nabrzmiało i posiniało okropnie i jego oczy raka zaczęły latać i iskrzyć się dzikim ogniem. Pochwycił i uścisnął rękę pana Dombi z taką mocą, jakby go wyzywał do walki na pięści o zakład tysiąca funtów lub o zdobycie rekordu pierwszego czempiona Anglii. Głowa miotała się i kręciła, z bohaterskiej piersi wyrywały się chrapliwe głosy jak u dychawicznego konia i cały ten wylew przyjaznych uczuć ustąpił nie pierwej, aż znakomity gość zasiadł w jadalni, gdzie go major witał, jak drogiego przyjaciela i towarzysza podróży.
— Dombi, miło mi widzieć pana i jestem dumny z pańskiej znajomości. Niewielu ma Europa łudzi, którym Józef Bagstok podaje dłoń: jest on prosty, stanowczy i hardej natury. Ale pan Dombi — to inna rzecz. Starowina Józio dumny jest — uważa pan, dumny z pańskiej znajomości.
— Majorze, jesteś pan nader uprzejmy.
— Nie, panie, nie! Gdzie zaś do kaduka! To nie w mojej naturze.
Uchowaj Boże! Gdyby staruszek Józef umiał w porę się przyłasić i gdzie trzeba wypowiedzieć gładkie słówko, byłby teraz za pańskiem pozwoleniem generał — porucznikiem i kawalerem orderów, nazywanoby go: ekscelencya Józef Bagstok. Taak! I wówczas gościłby
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/72
Ta strona została przepisana.