znał wielu ludzi z towarzystwa; interesował się losem Pawełka; był wymownym biesiadnikiem, opowiadał mnóstwo anegdot i widocznie obracał się w sferach wyższych, a co ważniejsza — wytworność jego nie zasępiała się piętnem ubóstwa. Położenie majora w towarzystwie opierało się na twardym fundamencie. Nawykł on do życia światowego i wybornie znał miejsca, które mieli zwiedzać. Niepodobna było wynaleźć odpowiedniejszego towarzysza.
— Gdzie ten gapimucha? — zawołał, poszukując oczami murzyna, który natychmiast się zjawił.
— Ty tu, niegodziwcze, a gdzie śniadanie?
Murzyn znikł i za chwilę słychać było, jak drżącemi stopami szedł na schody z tacą w chwiejnych rękach. Półmiski i talerze wskutek naturalnej sympatyi wraz z nim trzęsły się i drżały.
— Dombi, oto duszona wątróbka, pudding i paszteciki. Proszę siadać i nie dąsać się na starego Józia. Przyjmie pana po obozowemu.
— Wyborne śniadanie — zauważył gość.
Nie odpowiadając na komplement, major zajadał potrawy z zapałem, okazując pogardę dla fakultetu medycznego, zalecającego ostrą dyetę osobom jego temperamentu i zdrowia.
— Nie byłeś pan tam — major wskazał dom naprzeciw — nie widziałeś się ze swą przyjaciółką?
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/74
Ta strona została przepisana.