Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/83

Ta strona została przepisana.

władzy, mógłby z czasem do poufałości przypuścić cały ten motłoch, który teraz tak zuchwale afiszuje swój udział w bólu, z powodu przedwczesnej śmierci.
Nie wyjaśniły się długo dumy pana Dombi. Na wszystko patrzył posępnie, we wszystkiem upatrywał blizki związek ze swą niedolą.
Jedna twarz w tej drodze ze szczególną wyrazistością utkwiła mu w pamięci; twarz zalana łzami, zasłonięta drzącemi rękami, z poza których iskrzyły się oczy, do głębi przenikające myśli jego. I oto widział przed sobą twarz tę z lękliwem błaganiem, jak owej nocy przed wyjazdem, gdy porządkował rozsypane papiery w gabinecie. Słowem — niepokoiła pana Dombi twarz Florci.
Dla czego? Może czuł wyrzuty sumienia? Bynajmniej. Uczucie, obudzone tem wspomnieniem stawało się coraz jaśniejsze i miało dojrzeć w pełni, podczas gdy dawniej ledwie podejrzewał istnienie jego. Twarz ta otaczała się atmosferą nienawiści i prześladowania i roił mu się już obosieczny miecz, mający zadać mu cios ręką śmiertelnego wroga. Potworna wyobraźnia, zatruta nienaturalną złością, jednako posępnie rysowała obraz śmierci, niszczącej jego nadzieje i obraz życia, dającego widok ciągłych waśni i goryczy. Jedno dziecię zginęło, drugie ocalało. Dla czego żyje córka, niekochana córka, a nie