mówił wspaniałą kolacyę, przy której tak się najadł i napił, że słowa nie mógł wyksztusić po wyjściu z za stołu. Nazajutrz jednak major otrząsnął się i znów zaczął bawić przyjaciela. Przy śniadaniu ułożyli program zabaw. Major przyjął na siebie dozór nad jedzeniem i napojami. Pan Dombi miał pierwszego dnia sam chodzić po mieście, a następnego dnia mieli udać się za miasto i do sali wód mineralnych. W czasie obiadu major wyładował mnóstwo nowinek i pan Dombi nie mógł z podziwu wyjść wobec towarzyskich zalet swego przyjaciela. Odtąd porzucił projekt samotności i udał się na przechadzkę pod rękę z majorem.
Major jeszcze bardziej granatowy i wyłupiasty! niż zwykle, mrugał i kaszlał efektownie, krocząc naprzód i zwracając w obie strony głowę wielką, żeby każdy widział co to za personat. Zaledwie uszli parę kroków, major spotkał znajomego; za chwilę znowu to samo; lecz major zlekka kiwał głową, wciąż rozmawiając z panem Dombi.
Tak spacerując, ujrzeli w dali toczący się ku nim fotel na kółkach, w którym siedziała, kierując sterem ledi, podczas gdy z tyłu jakaś niewidzialna siła popychała ów ekwipaż.