— W takim razie, miledi, żeby względy pozyskać, pozwolę sobie zaprezentować mego szanownego przyjaciela. Pan Dombi, pani Skiuten.
Starsza pani topniała z rozkoszy. Major prędko ciągnął: pan Dombi, pani Grendżer. — Dama z ażurową parasolką ledwie zauważyła, że pan Dombi kłania jej się nizko. — Jestem. uszczęśliwiony tem niespodzianem spotkaniem.
— Pani Skiuten, Dombi, wznieca trwogę w sercu starego Józefa.
Pan Dombi dwuznacznie dodał, że nie dziwi się temu.
— Skończ pan, wiarołomna istoto! — zawołała stara dama. — Dawno pan tu jesteś, niegodziwcze?
— Dopiero dzień.
Stara pani ostrożnie wachlarzem poprawiła swe fałszywe kędziory i brwi fałszywe, a pokazując swe fałszywe zęby, dodała:
— Czy pan możesz, zły demonie, choć minutę zabawić w tym ogrodzie — jak się on nazywa?
— Zapewne Eden — pogardliwie odrzekła młodsza pani.
— Co robić, moja droga! Ani rusz nie pamiętam tych okropnych nazw. Możesz pan zatem choć przez chwilę zabawić w tym ogrodzie, nie zachwycając się pięknością natury, nie chłonąc słodkich tchnień, w całej istności stworzenia rozlanych?
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/87
Ta strona została przepisana.