syła polecenia we wszystkie oddziały biura. Listów stosy i pan Karker ma niemało pracy. Rozdziela je na paczki, bierze jedne, odrzuca drugie, liczy, czyta, chmurzy brwi, zagryza wargi, zagłębia się w treść, usiłując wniknąć w sens każdego zdania, nawet wyrazu.
Słowem pan Karker bardzo podobny do gracza i ktokolwiek obserwuje go w tem zajęciu zrozumie to porównanie. Kieruje grą z rozmysłem i ostrożnie, dociekając słabych i silnych stron przeciwnika. Zna wszystkie posunięcia, przewiduje skutki, rozlicza przypadki, korzysta z błędów i sam nigdy się nie myli.
Listy w różnych językach, ale pan Karker wszystkie czyta. Gdyby w biurze Dombi i Syn znalazł się akt, którego nie mógłby odczytać, toby znaczyło, że w talii brak jednej karty. Pochłania rękopis oczami i szybko kalkuluje, jeden list objaśniając za pomocą drugiego, przechodząc do odległych wniosków od blizkich przesłanek, jak zręczny gracz, który z pierwszego ciągu gruntownie rozpoznał metodę swego przeciwnika. A sam w tej grze bierze udział, oblany słońcem, które rzuca nań ukośne promienie z okna w górze. Choć w instynkcie kotów i tygrysów nic nie odkryto, coby wskazywało na uzdolnienia gry w karty, z tem wszystkiem pan Karker od stóp do głowy podobny do kota. Włosy i bokobrody, zawsze bezbarwne, teraz miały dziwne podobieństwo
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/99
Ta strona została przepisana.