Takie i tym podobne żarty powtórzyły się przy herbacie chyba ze czterdzieści razy. Były jednak i chwile poważnego nastroju duszy u kapitana, kiedy zwracając się do swej osoby, perorował:
— Kim ty jesteś, Edwardku, żeglarzu angielski!
Nic też nie mogłeś lepszego dla siebie wymyśleć, jak swe skarby ofiarować — im obojgu!
Cóż czyni pan Dombi w zaczarowanym zamku, podczas gdy dni mijają? Czy myśli o swej córce i chce wiedzieć, dokąd odeszła? Albo może myśli, że Florcia wróciła i żyje jak zwykle?
Nikt nie może dać odpowiedzi za pana Dombi. Klucznica lęka się nawet wzmianki o przedmocie, co do którego on sam uparcie milczy. Jedna tylko osoba ma odwagę pytać go, lecz gest nakazujący drętwi jej zuchwały język.
— Miły mój Pawle — woła pani Czykk po ucieczce Florci — ot, żona twoja, ach! Oto nieznośny pyszałek! I ktoby to mógł pomyśleć! Czyżby to była prawda? Ot i wdzię-