czność za twe dobrodziejstwa, za twą bezprzykładną życzliwość! Biedny Pawle! A tyś — pewna jestem — całą rodzinę poświęcał dla jej kaprysów! Drogi, biedny braciszku.
W czasie tej mowy, natchnionej żywem wspomnieniem niezaproszenia na obiad, pani Czykk podnosi do oczu batystową chusteczkę i rzuca się na szyję ukochanego braciszka. Ale pan Dombi opryskliwie odtrąca ją i sadza na krześle.
— Wdzięczny ci jestem, Luizo, za zajmowanie się memi sprawami, lecz życzę sobie mówić o czem innem. Jeżeli bedę się skarżył na los swój lub czemkolwiek okażę potrzebę pocieszenia, wówczas możesz pocieszać, ile ci się podoba...
Pani Czykk podnosi do oczu chusteczkę, szlocha i spogląda raz wraz ku niebu.
— Drogi mój Pawle, znam dobrze twą wzniosłą duszę i dla tego słowa więcej nie powiem o tem strasznem zdarzeniu, które mię oburza, serce rozdziera, które mi szarpie wnętrzności... Ale pozwól spytać, przyjacielu... Ta nieszczęsna córka, Florentyna...
— Milcz, Luizo — zawołał brat surowo — Ani słówka o tym przedmiocie.
Znowu i znowu pani Czykk podnosi do oczu chusteczkę i z głębokiem przejęciem jęczy na wspomnienie istot nieszczęsnych, które los wskutek jakichś omyłek wynosi na stopień
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/104
Ta strona została przepisana.