Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Ponury cień przebiegł po jego licu i od słów wyraźniej mówił: któż o tem nie wie? Młoda kobieta wpatrywała się weń buńczucznie. Cień jeszcze bardziej sposępniał, gdy się przyglądał młodej kobiecie z takim uporem, jak gdyby te śmiałe oczy budziły w nim jakieś wspomnienie.
— Kobieto — zwrócił się do starej — pozwoliłem sobie nazbyt się poniżyć, wchodząc do twego barłogu; ale wiesz, pocom przyszedł i pamiętasz, coś mi obiecała. Co masz mi powiedzieć i coś rozumiała, obiecując mi odkryć tajemnicę w tej norze, kiedym wyczerpał bezskutecznie całą swą władzę i środki dla odsłonięcia jej? Nie myślę, żebyś się ośmieliła zażartować ze mnie albo mnie oszukać; gdybyś jednak coś podobnego uknuła, radzę ci — strzeż się.
— Och, jakiż pan dumny! Niema co mówić — gorącą ma pan głowę. A zresztą sen mara — Pan Bóg wiara. Ujrzy pan na własne oczy, a jeżeli pan trafi na ich ślad, wiele nam pan zapłaci, drogi panie?
— Pieniądz, wiem to, czyni cuda. Za każdą wieść pożyteczną gotów jestem zapłacić. Ale trzeba, żeby doszła do mych uszu, bo jakże ocenię jej wartość?
— Czyżbyś pan myślał, że niema nic potężniejszego nad pieniądz? — spytała młoda kobieta.