Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Czy prędko nadejdzie ów człowiek?
— Wnet. Racz pan tu poczekać parę minut.
Nie odpowiadając, pan Dombi zaczął chodzić po pokoju tam i nazad. Stara znowu zajęła swe wyczekujące stanowisko. Za chwilę rozległo się przyciszone: „idzie“ i w pokoju zjawił się Tokarz, którego baba powitała gorąco, owijając się jak hyena około jego szyi.
— Oto mój kochanek! Nareszcie! Jakiś ty miły, synku mój Robbi.
— O, pani Braun! Dajże spokój. Czyż to nie można lubić chłopca bez drapania go w szyję. Oto mam w ręku klatkę z ptaszkiem, pani Braun.
— Klatka dlań droższa, aniżeli ja — jęczała stara. — Bądźże tu matką dla niego. Co to matką? Powinnabym ci być milszą od każdej matki, łobuzie jeden.
— Tak też jest, bardzo jestem pani wdzięczny, ale zanadto pani już zazdrosna. Przecież i ja ciebie lubię, a jednak nie duszę. Po co dusić? Że zaś mówię o klatce, to wie pani, czyja to klatka?
— Twego pana, kochanku?
— Otóż właśnie w tem sztuka. To nasza papuga.
— Papuga pana Karkera?
— Będzie pani trzymała język za zębami? Dlaczego pani wspomina nazwiska? Dalibóg, zwaryuję przez panią!