Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/117

Ta strona została przepisana.

w ciuciubabkę się zabawić! Dobrze szczeniaka, popamiętasz ty to! Precz teraz, nie jesteś mi potrzebny!
— A czyż dawałem do poznania, że chcę odejść, pani Braun? O, nie mów tak!
— Ja zupełnie zamilknę, szczeniaku parszywy. Ani słowa nie powiem. Przepędzić go. Naślę nań chłopców, to mu piękną zanucą piosenkę: przyczepią się niby pijawki i rzucą mu się do szyi, jak lisy. On ich zna. A jeżeli zapomniał, prędko mu się przypomną. Niech idzie — czart z nim. Zobaczymy, jak to ukryje pańskie sekrety przed tą zgrają oberwańców. A jeżeli nie, zobaczymy, to z pewnością usłyszymy. Cha, cha, cha! Pohula z nimi nie tak jak z nami. Alicyo, bierz go licho, niech się wynosi...
— Pani Braun, po co tak boleśnie ranić nieszczęsnego chłopca!
— Nie gadaj ze mną, szczeniaku!
— Pani Braun... nie myślałem... to jest... po prostu kładziesz głowę pod obuch! Przecież to mój zwyczaj milczeć, bo on zaraz wszystko odgadnie. Ale niech i tak będzie; jestem pewien, pani Braun, że nikt z tej izby nie wymiecie śmiecia. Cokolwiek, odrobinkę jam nie od tego. A niechże się pani tak nie kręci. Wstaw się pani za mną — zwrócił się do młodej kobiety.