Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/142

Ta strona została przepisana.

— Mój Boże! Madame zemdlała! Zbyt lękliwa — nagle zasłabła! Zaczęto krzątać się około ratunku, lecz madame wnet sama przyszła do siebie i stanęła oparłszy się o aksamitną poręcz krzesła.
Podano kolacyę. Oddalono służbę. Zamknięto drzwi.
— Jakie to dziwne, mój aniele, żeś jechała sama, nawet bez pokojowej — rzekł Karker, powróciwszy do pokoju.
— Co?
Ton głosu jej był tak surowy i dumna głowa tak żywym ruchem zwróciła się ku niemu, błyskając palącym wzrokiem, że Karker ze świecą w ręku stanął nieruchomo jak przykuty.
— Mówię — zaczął znów, stawiając świecę i usiłując się uśmiechnąć — jak to dziwne, żeś pani sama przyjechała. Ostrożność zgoła zbyteczna. Mogłaś pani nająć pokojową w Hawrze: czasu było dość, choć pani jesteś najupartsza i najkapryśniejsza z kobiet, które przyćmiewasz urodą.
Oczy jej zapałały jakimś ogniem groźnym, lecz stała wciąż nieruchoma i milcząca.
— Nigdy nie byłaś tak piękną, jak dziś tej szczęśliwej nocy.
Ani słowa odpowiedzi, ani jednego spojrzenia.