— Ej, ty!... Zamknij no przedewszystkiem drzwi. Wszak przywykłeś podglądać przez dziurkę od klucza. Wiesz, łotrze, co to znaczy?
— Wiem, panie. Podsłuchiwałem...
— Podglądałeś, czatowałeś i tak dalej.
— W pańskim domu nie będę tego czynił. Przysięgam, że nie będę. Niech zginę, niech mi oczy wyłupią... Chyba, że mi pan nakaże.
— Zobaczymy. Przywykłeś szpiegować i donosić. Zapomnij o tem przyzwyczajeniu, no, bo zobaczysz...
I pan Karker kazał mu iść do kuchni. Tak to Rob zainstalował się u pana Karkera. Odtąd gorliwy niewolnik oddał mu się duszą i ciałem. Po kilku miesiącach nienagannej służby, pewnego pięknego poranku, otworzył Rob furtę ogrodową panu Dombi, który przybywał na śniadanie do swego dyrektora. W tej chwili pojawił się pan Karker i szedł witać dostojnego gościa obu rzędami lśniących zębów.
— Aniby mi to w głowie postało, żebym kiedy doznał zaszczytu widzenia pana u siebie. Niezwykły to dzień w mym kalendarzu. Taki jak pan człowiek może czynić, co mu się podoba, lecz taki człowiek, jak ja — o, to zgoła co innego!
— Wcale niebrzydką masz pan willę — rzekł pan Dombi.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/15
Ta strona została przepisana.