Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/16

Ta strona została przepisana.

— Panu wolno tak mówić. Dziękuję panu.
— Nie, Karkerze, bez żartów, każdy to samo powie. Miejscowość śliczna i wygodna.
Wszedłszy do środka, pan Dombi raczył chwalić układ pokojów i liczne sprzęty dla wygody i zbytku. Karker skromnie słuchał uwag, dodając, że doskonale pojmuje właściwe ich znaczenie.
— A zresztą — kończył — willa niezła istotnie, nawet może lepsza, niżby mógł posiadać podobny biedak. Lecz sąd pański w każdym razie przesadny. Pan swem stanowiskiem zbyt dalekim jesteś od ubogich ludzi. Podobnie wielcy tego świata nieraz znajdują upodobanie w życiu nędzarzy.
Przy tej obłudnej mowie usta rozwarły mu się na oścież i ciekawy spostrzegacz mógł bez przeszkody policzyć wszystkie zęby. Nie spuszczał oczu ze swego gościa, a spojrzenie stawało się przenikliwszem, gdy pan Dombi stanął koło kominka i oglądał obrazy. Karker śledził najmniejszy ruch, bacznie szedł za wzrokiem pana Dombi. Kiedy nareszcie ten utknął na jednym obrazie, Karker stłumił oddech i przeistoczył się w kota, czatującego na pożądaną zdobycz; lecz wbrew oczekiwaniu oko patrona obojętnie prześliznęło się z obrazu na inny przedmiot, jakby to był nic nie znaczący szczegół w dekoracyi domu Karkera.