Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Słuchała spokojnie i bez zmiany w twarzy. Uwagę jej, zdało się, zajmowały własne jej myśli.
— Czy pan go widział ostatnimy czasy?
— Nie da dostępu do siebie nikomu. Jeżeli musi wyjść, wychodzi z domu sam a po powrocie zamyka się w gabinecie. Pisał do mnie, bardzo chwaląc moją służbę dawną i żegnając się ze mną. Byłoby niedelikatnie z mej strony narzucać się mu teraz, boć i za lepszych czasów nie często z nim obcowałem. Próbowałem wszelako. Pisałem, chodziłem do domu, prosiłem, błagałem. Wszystko napróżno!
Obserwował ją w nadziei zajęcia jej, lecz nie dostrzegł żadnego wrażenia.
— Ale, panno Henryko, może bez potrzeby dotykam tego przedmiotu. Zmieńmy rozmowę Pani ma jakieś wesołe myśli w głowie. Proszę mnie wtajemniczyć, spróbuję się dostroić.
— Mylisz się, panie Morfin. Moja głowa pełna tego samego, co i pańska. Jan i ja dużo rozmyślaliśmy o tem wszystkiem. Tak długo służył panu Dombi, który popadł w biedę, podczas gdy myśmy zbogacieli.
Dopiero teraz siwooki kawaler dostrzegł, że twarz Henryki opromieniona jakiemś uszczęśliwieniem.
— Nie mam co powtarzać, skąd ta zmiana. Nie zapomniałeś pan, że brat nasz Dżems w owym okropnym dniu nie zostawił testa-