wyknieniem — pozostać do wieku podeszłego kawalerem.
Henrykę zaś wiózł powóz ku zaułkom przedmiejskim, aż wjechał między stare domy pośród ogrodów. Tu wysiadła Henryka. Na dźwięk dzwonka wyszła stara kobieta z ponurem spojrzeniem i głową ku ziemi pochyloną.
— Jak się pani miewa, Wikkem? Jakże chora? Lepiej?
— Źle, proszę pani, źle.
Wikkem powiodła Henrykę na górę do czystego pokoju, oświetlonego lampą. W pierwszym pokoju siedziała brudna i szkaradna staruszka. W drugim sąsiednim leżała na łożu postać, a raczej cień tej postaci, jaka niegdyś po przez wicher i szarugę biegła na odległe przedmieście, aby dać wyraz swemu oburzeniu. Tylko długie krucze sploty rozsypywały się po poduszkach i wpadniętych policzkach.
— Czy nie zapóźno cię odwiedzam?
— Późno jak zawsze, ale za wcześnie dla mnie.
— Czy ci nie lepiej?
— Nie. Nędza, trud i występek, zgryzoty, burza wewnątrz i burza zewnątrz wyczerpały me siły i zdrowie żelazne popsuło się. Nie pożyję. Czasem okłamuję się, że chciałabym jeszcze pożyć, ale tylko żeby dowieść, jak umiem być wdzięczną. To słabostka i prędko mija.
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/181
Ta strona została przepisana.